Mama Gada idzie na łatwiznę

poniedziałek, 15 lutego 2016

500+ dla dobra rodzin?

Oczywiście można przyjąć, że programowi 500+ jestem przeciwna, gdyż przemawia przeze mnie zazdrość. Zazdrość, albowiem moje dziecko gorszego sortu tej kasy nie zobaczy, natomiast my, legalnie zatrudnieni w budżetówce tego dziecka rodzice, wesprzemy innych.
Tak się składa, że zawodowo obydwoje z mężem codziennie widujemy patologię. Mamy do czynienia z rodzinami, w których matki mają 5-7 dzieci i nigdy w życiu nie zhańbiły się pracą zawodową - przed dziećmi nie zdążyły, bo zaczęły się rozmnażać jeszcze w szkole. Za moje półtora tysiąca na rękę nawet nie wstałyby z łóżka, a ja głupia, żeby dostać taką robotę studia musiałam skończyć. Teraz ciągnę nadgodziny, za które u nas się nie płaci - wszystko leci na zeszyt, urlopy narastają i nie ma ich kiedy wybierać, bo w każdym tygodniu produkuje się kolejny nowy dzień odsiadek. Moje dziecko matki nie widuje całymi dniami, ale jest PIERWSZE, a być może pozostanie JEDYNE, więc na kasę nie zasługuje. 
Co więcej, skoro teraz widuję nawet zamożne rodziny, w których dziewczynka dostaje chłopięce buty, aby młodsi bracia mogli te buty po niej ponosić, to śmiem wątpić w to, że w rodzinach gorzej sytuowanych te pięć stów sprawi, że dzieciaki będą miały buty tylko dla siebie. To raczej tata golfa trójkę wymieni na passata, na ścianie w dużym pokoju zawiśnie większy telewizor, a dzieci będą traktowane jak źródło dochodu. Niczym w Chinach...
Niektórzy mówią: zdecyduj się na drugie dziecko, to dostaniesz swoje pięćset złotych. Ale ja nie chcę mieć dziecka dla pieniędzy! I chociaż wiem, że dziecko kosztuje tyle, ile są w stanie wydać na nie jego rodzice (moja przyjaciółka była samotną bezrobotną matką bez alimentów przez 2 lata, więc siłą rzeczy utrzymanie jej dziecka nie mogło dużo kosztować), to jednak MOJE dziecko miesięcznie kosztuje więcej niż 500 zł. I takiego samego standardu oczekiwałabym dla drugiego, a 500 zł, które nie wiadomo jak szybko zostanie zniesione (bo Polski na to nie stać), nie wydaje mi się być tutaj ratunkiem. Ratunkiem byłoby, gdyby vat na rzeczy okołodziecięce wynosił 8 a nie 23 %. Ratunkiem byłoby, gdybym miała w okolicy żłobek i szansę na wysłanie do SENSOWNEGO przedszkola trzylatka (a nie mam). Mam szczęście, że mam rodziców młodych emerytów, jednak gdyby tak nie było, nie byłoby mnie stać na nianię. A przecież 500 zł mi się nie należy...
Liczę się z tym, że moje dziecko będzie już musiało płacić za studia, a pięć stów na drugie i kolejne dziecko sytuacji tu nie ratuje. Dzieci poczęte dla pięciu stów edukację będą kończyć po osiągnięciu pełnoletności, bo potem już rodzic na nie kasy nie dostanie. Potem już tylko Irlandia...
Pięć stów dla NIEKTÓRYCH dzieci będzie pochodziło z podatków - między innymi moich, a budżetówka ma to do siebie, że tutaj wszystkie pieniądze zarabia się legalnie... I fajnie, że tę kasę na 5 swoich dzieci dostanie pani Łukomska-Pyżalska, czy jakoś tak, ale szkoda, że brat mojej mamy na swoją trójkę nie dostanie. Co z tego, że on i jego żona zarabiają najniższą, a ich dzieci się wciąż uczą? Jedno jest pełnoletnie, drugie lada moment pełnoletnie będzie. Zostaje tylko mój 10 letni chrześniak, z punktu widzenia ustawodawcy JEDYNAK. Nie dostanie też kasy moja przyjaciółka, bo jak już znalazła pracę, to mimo zarabiania najniższej krajowej przekraczają wymaganą kwotę, bo są z córką tylko we dwie. Co z tego, że nie stać ich na wyprowadzenie się od dziadków.
Dobra zmiana, taaa... W ramach tej dobrej zmiany coraz poważniej myślę o emigracji...

3 komentarze:

  1. Już po tym wpisie zapłaciłam 140 zł za szczepionkę. Ale nam się pomoc nie należy. Ot, kara boska za lewactwo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako pracownik budżetówki jestem za bogata na sławetne już 500 zł, a jednocześnie za biedna by związać koniec z końcem. Sprawiedliwość, nie ma co...

    OdpowiedzUsuń