Mama Gada idzie na łatwiznę

środa, 3 lutego 2016

Moja córka a subkultury, czyli krotki traktat o wychowaniu

Jestem dzieckiem subkultury. Mój mąż jest dzieckiem subkultury. Marzę, że w przyszłości i moja córka odnajdzie się w subkulturze. 
Od wczesnego dzieciństwa słuchałam szeroko pojętego rocka. Jako sześciolatka mocno wierzyłam starszemu bratu, który straszył, że jeśli nie będę chciała słuchać AC/DC, kolejne noce będę musiała spędzać na wycieraczce. Sluchałam więc, najpierw z przymusu, potem zagustowałam. Brat znosił do domu kolejne przegrywane kasety i z nich poznałam między innymi Die Toten Hosen, Nirvanę i KSU - kapele, które grają w mojej duszy do dziś. Odkąd usłyszałam "Ja sowę" Hey'a stałam się zagorzałą fanką tego zespołu. Moją pierwszą miłością był Artur Gadowski z Iry. Drugą Max Cavalera z Sepultury. Ach, jako wczesna nastolatka miałam całą ścianę w pokoju wytapetowaną plakatami Offspring, Green Day, Hey oczywiście i Nirvany. Bo Kurt stał się moją kolejną miłością. 
I miłość do Kurta popchnęła mnie w ramiona mojego obecnego męża. Bo on, podobnie jak ja, też nosił "koszulkę z trupem". 
Jak poznaliśmy się z Gadzim tatą, ja miałam fioletowe włosy i różowe sznurówki w glanach. Do tego skórzana mini (wciąż wisi w mojej garderobie i czeka, kiedy Gadusia do niej dorośnie), czarne kabaretki i t-shirt z jakimś sloganem. Gadzi tata nosił długie włosy i grał w kapeli. Chociaż mnie w duszy gra punkowo, a mój Oblubiony zdecydowanie preferuje bardziej metalowe brzmienia, okazało się, że idealnie do siebie pasujemy. Na jego koncertach zawsze występowałam w wersji "czarna mewa" - mocny makijaż opierający się na grafitowym smoky eyes i garderoba, w której jedynymi nie czarnymi elementami były sznurówki i nadruk na koszulce. 
Etap picia taniego wina zaliczyłam. Mój starszy o cztery lata brat uczył się palić na swojej osiemnastce, na fajkach pożyczonych ode mnie. Bywało... hmmm ... kontrowersyjnie. 
Nie przeszkodziło mi to w skończeniu szkoły. Na studiach, mimo że w wykładach uczestniczyłam z nabitą ćwiekami obrożą na szyi, miałam stypendium naukowe. Mój mąż, mimo że po znudzeniu się długimi wlosami (nosił je wszakże od późnej podstawówki), nosił dredy, nie został żulem spod mostu. 
Wybraliśmy sobie zawody, które niejako wymogły na nas konieczność wyglądu "schludnego" i niekontrowersyjnego, ale w duszach wciąż nam gra to, co naście lat temu. Chociaż w pracy nieraz muszę biegać w szpileczkach, nikomu jak dotąd nie przeszkadzało moich siedem kolczyków, których bynajmniej nie zasłaniam. Nikogo też specjalnie nie zaskakuje, kiedy przy mniej formalnych okazjach pokazuję się w pracy w glanach. Mój mąż do tej pory wolne chwile poświęca na grę i codziennie, zaraz po powrocie z pracy zrzuca grzeczny mundurek i wskakuje w koszulkę Obscure Sphinx. Nawet wesele mieliśmy na rockowo - nasz didżej dostał dośc szczegółowe wytyczne, w jakich rejonach może się poruszać i goście, z których wielu było początkowo rozczarowanych brakiem disco polo, świetnie bawili się przy skocznych kawałkach Leniwca i Farben Lehre. 
Młoda od urodzenia była ubierana w ciuchy z logo naszych ulubionych kapel. Teraz, na okres przejściowy późnozimowo-wczesnowiosenny, ma glanki. W rozmiarze 21. Doskonale się w nich prezentuje. Ramoneska, którą dostała od chrzestnej, powinna być w sam raz już niedługo. 
Dzieciaki, które nie zaliczyły subkultury, nie zaliczyły młodości. Gadusia oby ją zaliczyła. A już nasza rola w tym, żeby w dobrej subkulturze się odnalazła.

4 komentarze:

  1. GDZIE dostałaś glany dla małej??? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Bartek. Czarne, skórzane, dość lekkie wysokie trzewiczki. Chyba chłopięce w założeniu :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Najpiękniej. Franek zasypia przy Burzum (norweski black metal to akurat domena mężowska, ja również bardziej "koszulka z trupem", w sensie trupa obecnego na koszulce, jak i pana, co o tym trupie na koszulce śpiewał:)

    OdpowiedzUsuń