Mama Gada idzie na łatwiznę

piątek, 29 stycznia 2016

Poranione ciało mojej córki...

Dzisiejszego poranka, podczas przebierania mojej małej córeczki z piżamki w strój dzienny, z moich oczy popłynęły łzy. Tak, jak w przeszłości już wspominałam, Gadusia odziedziczyła po mnie problemy alergiczne. U mnie jest to Atopowe Zapalenie Skóry, natomiast Gadusia nie jest jeszcze zdiagnozowana, gdyż do tej pory konsultowałam stan jej skóry jedynie z pediatrą, a pierwsza wizyta u dermatologa czeka nas w przyszłym tygodniu.
Od blisko roku moja mała córeczka prawie cały czas przyjmuje lek antyhistaminowy. Za każdym razem, kiedy próbuję jej go odstawić, albo zmniejszyć dawkę (tak jak teraz), na jej ciele pojawiają się paskudne rany. W lepszych momentach Gadusia ma jedynie szorstką, chropatą skórę nożek, rączek, brzuszka i pleców, w gorszych zaś momentach pojawiają się w tych miejscach krwawe rany. Paskudne zaognienia pojawiają się podczas ząbkowania, bywa, że zaszkodzi coś, co Gaduchna zje. Ewidentnie nie bez znaczenia jest przyroda, bo w tym samym czasie zaczynamy kichać i się drapać. Tak jak wczoraj...
Cieszyłam się, że odpowiednią pielęgnacją udało mi się wygoić skórę młodej i planowałam, że w najbliższy wtorek wybierzemy się na zaległe szczepienie, a tu nici z tego. W nocy Gadunia zdołała się dorwać do swoich nóżek i znów się cała podrapała. Ma paskudnie poranione udka i łydki, ma ranki na rączkach i na karku. Ślady krwi znalazły się za jej paznokietkami (krótkimi, bo pilnuję, żeby nie miała czym drapać :/ ) i na piżamce. A mnie serce pęka i nie wiem już, jak mogę pomóc mojej małej dziewczynce...
Odkąd walczymy z chorobą Gadusi przetestowałam sporo specyfików, z których część miała opłakany wpływ na stan skóry dziecka, część była totalnie neutralna, a część działała doskonale i usypiała moją czujność tak, że znów ograniczałam podawanie fenistilu. Obecnie do pielęgnacji Gadusi używam balsamu lipikar, którym smaruję jej ciałko każdego poranka oraz oleju kokosowego, którym dokładnie nacieram ją wieczorami. Do kąpieli staram się nic nie dodawać, jeśli jednak potrzeba czegoś solidnie myjącego, stosuję mediderm. Stosując taki zestaw przez ostatnich kilka tygodni doprowadziłam do tego, że mała miała już naprawdę ładną skórę, bez konieczności stosowania sterydu.
Nie wiem, co innego można zastosować, żeby działanie przeciwświądowe utrzymywało się również po zaprzestaniu stosowania leku antyhistaminowego. Nie wiem i boli mnie świadomość, że moja dziecinka cierpi :(

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Własny pokój po raz drugi

Temat samodzielnego pokoju dla Gada już podejmowałam, jednak znów zainspirowały mnie internety, aby ten wpis rozszerzyć. Toteż, na nowych śmieciach, podejmę temat wspólnego pokoju dla rodzeństwa. Nie daj Bóg, rodzeństwa różnej płci!
Z Gadziną wciąż łączy nas pępowina, więc nadal, chociaż Młoda ma 19 miesięcy, śpimy razem i w najbliższym czasie nie przewidujemy zmiany. Mamy jednak świadomość, że prędzej, czy później, oddamy jej swoją sypialnię, a sami będziemy spać w pokoju dziennym. 
Pojawia się jednak myśl, że BYĆ MOŻE za 2-3 lata zdecydujemy się powiększyć naszą rodzinę o jeszcze jednego krasnala, przy czym opcja, że powiększymy przy okazji nasze włości jest raczej mało prawdopodobna. Obydwoje z mężem wychowaliśmy się w pokojach ze starszymi braćmi, jednak o ile u męża był to lajcik - ta sama płeć i półtora roku różnicy, o tyle u mnie było patologicznie (na forum wyczytałam, a jakże!), bo pokój dzieliłam z bratem starszym o cztery lata. Patologia lubi się kumulować, toteż u mojej bratowej miała miejsce podobna :P
Jasne, zawsze marzyłam o swoim pokoju! No ale cóż, wielka płyta nie jest z gumy, więc takowego się nie doczekałam nigdy. Początkowo zajmowaliśmy z bratem schowek na szczotki, tfu, chciałam powiedzieć mały pokój, który  ma jakieś 6 metrów kwadratowych, jednak rodzice dość szybko się z nami zamienili i zamieszkaliśmy w dużym pokoju, który byłoby można szumnie nazwać salonem, bo ze swoimi 24 metrami kw. powierzchni, stanowił połowę mieszkania. Brat miał kanciapę, czyli zamieszkał za meblami, które rozdzieliły pokój, a ja mieszkałam na środku "salonu", między telefonem stacjonarnym, stołem i telewizorem. Upierdliwe to było niemożliwie, bo kiedy moje koleżanki mogły tygodniami nie słać łóżek, ja musiałam to robić codziennie rano, bo nigdy nie było wiadomo, kogo popołudniu przyprowadzą do domu pozostali domownicy. Jednak poza tą upierdliwością, innych krzywd nie zaznałam - nikt w moich rzeczach nie szperał, nikt nikogo nie gwałcił (btw na pomysł istnienia stosunków kazirodczych między mieszkającym wspólnie rodzeństwem może wpaść tylko osoba, która sama ma w tej kwestii jakiś kompleks...).
W moim i brata pokoju, siłą rzeczy, znajdowały się również szafy z ubraniami rodziców. Innej opcji nie było, bo w ich maleńkiej sypialence ledwie mieści się łóżko wciśnięte pod ścianę oraz kilka regalików zapełnionych książkami. Podobnie będzie mieć Gadusia - dostanie naszą sypialnię, w której znajduje się garderoba, ale garderoba nie zostanie opustoszona, bo 1. dziecko nie potrzebuje aż takiego molocha na swoje rzeczy, 2. my nie mielibyśmy gdzie trzymać ton ciuchów, które gromadzimy od lat.
Jeśli Gadusia będzie miała rodzeństwo, to najprawdopodobniej młodsze o ok. 5 lat. Być może powtórzy się płeć, ale kto wie, może tym razem wybierze nas sobie mały facecik. I ten mały facecik zamieszka w pokoju z siostrą. I będą musieli tak żyć. 
Ot, patologia!

czwartek, 14 stycznia 2016

Lepiej późno niż wcale, czyli późne ząbkowanie

Dzisiaj o tym, jak Gadusia zapuszczała zęby.
Pierwsze objawy ząbkowania zaobserwowaliśmy u Gaduni dość typowo, bo około szóstego miesiąca życia. Ponieważ ewidentnie było to dla niej bolesne, mimo braku przekonania do takich specyfików, zdecydowaliśmy się na smarowanie dziąsełek dentinoxem. Gadunia, podobnie jak wcześniej nie akceptowała smoczka, tak tym razem kategorycznie odmówiła współpracy z gryzaczkami, których mieliśmy naprawdę pokaźną kolekcję, bo niemal każdy odwiedzający przynosił jeden w prezencie. W pewnym momencie już nawet nie rozpakowywałam opakowań i czekają na nowego właściciela, który być może nimi nie pogardzi. 
Objawy ząbkowania były, ale samych zębów nie, więc przestaliśmy się bawić z żelem, zwłaszcza, że Gadunia pokochała w tym czasie swojego KITI i jego pluszowe uszy, które często od tego czasu gościły w jej buzi. Nie martwiłam się, ponieważ moja mama pamiętała, że ja pierwszego zęba miałam około roczku, mój brat zaś w wieku 14 czy nawet 15 miesięcy. Wiedziałam również, że córeczka naszych przyjaciół, trochę starsza od Gady, pierwszego zęba dorobiła się na pierwsze urodziny, więc luz. Byłam przekonana, że tak będzie z Gadusią.
Na pierwsze urodziny jednak tego zęba nie było, chociaż objawy ząbkowania regularnie się pojawiały - młoda miała tragiczną skórę, jadła tylko mleko, nie spała. Wtedy też zaczęło mnie wkurzać otoczenie, które na nasz widok z daleka wołało na przywitanie: "Są zęby?". Nie "cześć", nie "pocałuj mnie w dupę", tylko o te zęby ciągle i ciągle. Jedna znajoma, namiętnie, przy każdej okazji opowiadała mi, że słyszała, że u jednego dziecka trzeba było nacinać dziąsła, żeby zęby mogły wyjść na wierzch. Inni stwierdzali, że pewnie nie ma zawiązków zębów (pal licho, że było widać, że te dziąsła nie są puste). Uspokajała przyjaciółka teściowej, której dzieci pierwszego zęba miały odpowiednio w wieku 14, 16 i 17 miesięcy. Uspokajała nasza pediatra, która po pierwsze zęby widziała, tylko nie wybite na wierzch, a po drugie stwierdziła, że w całej swojej karierze zawodowej nie spotkała się z przypadkiem całkowitego braku zębów. Wspomniała natomiast, że zna przypadek w naszej przychodni, że dwudziestolatek ma wciąż część zębów mlecznych. Ponadto znajoma nauczycielka opowiedziała nam, że ma w tej chwili ucznia drugiej klasy, któremu dopiero na wakacjach wyrosła brakująca dwójka, jeszcze mleczna! Zgodnie z lekarką uznałyśmy, że nie robimy zdjęcia, bo widać, że zęby idą, tylko cierpliwie czekamy. Upewniła się tylko lekarka, że nie zaprzestaliśmy suplementacji D3.
Pierwszego zęba Gadomiła zapuściła w wieku 17 miesięcy i tygodnia. I nie, nie była to typowo jedynka. Wszakże Gadunia pod wieloma względami jest ekstremistką. Pierwszym zębem mojej córki była lewa górna trójka. Obecnie, półtora miesiąca później, malutka ma obydwie górne trójki, a ponadto szpileczki: dolną jedynkę i dwójki. 

Zaczęło się u nas od trójek, o których wszyscy w internetach piszą, że są najgorsze, najbardziej bolesne. I przyznam, że jestem zaskoczona, bo u nas pojawiły się nadzwyczaj spokojnie. Jasne, było kilka nocy na rękach, ale jeśli się ma high need baby, które dodatkowo wcześniej cierpiało na kolki, to te noce na rękach to nic specjalnego. Marudna była, no ale ona jest hnb, więc marudna bywa bez względu na to, czy są w natarciu zęby, czy nie. 
Odczuwamy jedynie bardzo silne pogorszenia stanu skóry Gadusi, bo przy kolejnych zębach oczywiście ją odparza, pojawiają się zaparcia (chyba to też nietypowe, bo wszędzie czytam raczej o biegunkach) i przede wszystkim tragicznie pogarsza jej się stan skóry. Staram się ograniczać używanie sterydów, ale bywa, że skóra jest w tak fatalnym stanie, że jest to niemożliwe. W tej chwili jesteśmy w trakcie gojenia nóżek, bo którejś nocy Gadunia dostała piżamkę dwuczęściową, bez zabudowanych stópek i zdrapała się tak, że ślady krwi były nawet na prześcieradle :(

środa, 13 stycznia 2016

Kuchareczka mała

Mamy z Gadzim Tatą potężne szczęście w życiu!
Otóż kilka miesięcy temu zdecydowaliśmy, że pora na własną kuchnię. Dotąd korzystaliśmy z kuchni u Gadusiowych dziadków, piętro niżej, ale nie byliśmy taką sytuacją usatysfakcjonowani. Żartowaliśmy sobie w związku z tym, że Gadomiła będzie nam pichcić, bo jakiś obowiązeczek dziecię mieć powinno. 
Dodatkowo Mikołaj zaopatrzył Gadę w kilka kompletów kuchennych, które na stałe znalazły miejsce w jednej z nowo nabytych (i zmontowanych samodzielnie przez Gadziego Tatę) szafek. Gadusia zaczęła namiętnie mieszać w garnkach z pluszowymi bakłażanami, częstowała wszystkich plastikowymi muffinami. I to nie wszystko!
Gadunia zabrała się w końcu za prawdziwe prace kuchenne! Moja półtoraroczna córka od niedawna samodzielnie przygotowuje sobie śniadanie i podwieczorek - należy ją tylko podnieść, aby mogła otworzyć lodówkę, wyjąć z niej jajko (ugotowane), jogurt naturalny lub biały serek. Po zdobyciu namierzonego celu Gadunia domaga się odstawienia na podłogę i szykuje sobie stanowisko na stołku kuchennym. Jeśli wybrała jajko, to starannie je przy nim obiera, a potem zajada, plując żółtkiem, jeśli przypadkiem zdarzy się, że dostanie się ono do jej buzi. Jeśli zaś celem był jogurt, to Gadunia sprawnie go otwiera, ze swojej szafeczki kuchennej wyjmuje miseczkę i łyżeczkę, z odpowiedniej szuflady płatki owsiane i robi sobie ulubioną potrawę. Przy dosypywaniu płatków do jogurtu CZASEM pozwala na asystę, jednak często nawet tę czynność chce wykonywać samodzielnie. Oczywiście powoduje to potężny bałagan, jednak, proszę Państwa, Gadusia sprząta! Sięga po ściereczkę i dokładnie wyciera podłogę oraz szoruje ubrudzone fronty szafek.
Po skończonej konsumpcji staje na paluszkach, wyciąga rączkę wysoko do góry i wrzuca naczynia do zlewozmywaka. 
Samoobsługowa jest. Skarb nie dziecko! 
W niedzielę pewnie ugotuje nam obiad!

Przeprowadzka

W poprzednim wpisie wspomniałam o tym, że człowiek typu Matka Gada potrzebuje regularnych zmian. Dojrzałam więc do kolejnej zmiany i właśnie wcielam ją w życie - dojrzałam do przesiadki na bloggera. 
Nie jest to jeszcze to, do czego dążę, jednak blox mnie od dłuższego czasu wkurzał, przede wszystkim dlatego, że mnie było źle komentować u innych, a innym u mnie. Kolejną i obecnie najbardziej dotkliwą dla mnie, wadą bloxa jest to, że nie można zaimportować zeń starych tekstów. Nic to, strata niewielka - ostatni będą pierwszymi, czyli ostatni wpis na bloxie stał się niniejszym pierwszym tutaj. Być może w przyszłości poszczególne teksty zostaną przerzucone tutaj. Czas pokaże.
Witam serdecznie w moich skromnych progach i zabieram się za odkrywanie nieznanego. Trzeba popracować nad szablonem, bo to przecież wstyd pracować na gotowcu ;)

Co dało nam rodzicielstwo?

Ciągle zrzędzę, jęczę i marudzę, a przecież blog parentingowy powinien być słodkopierdzący! Na tę okoliczność, w ten sylwestrowy poranek, który spędzam samotnie w pracy (cała reszta ekipy ma dzisiaj nockę ;) ), postanowiłam napisać o tym, co DAŁO mi macierzyństwo. Nie co odebrało, ale co dało. A dało coś bardzo cennego: nie marnuję czasu.
Jeszcze dwa lata temu, zanim Gaduchna się wykluła, mój dzień wolny wyglądał tak:
ok. 9.30-10.00 zwlekaliśmy się z łóżka i któreś z nas w wielkim poświęceniu szykowało śniadanie, podczas gdy drugie dokonywało porannych ablucji. Następnie, gdy to szykujące jedzenie się już myło, drugie z nas pałaszowało śniadanie przy włączonym komputerze. Po chwili już obydwoje siedzieliśmy przy naszym stoliku, który ustawiony był tak, abyśmy siedzieli naprzeciw siebie, a nasze laptopy stykały się plecami. Śniadaliśmy i klikaliśmy. Częstokroć zdarzało się, że zamiast się odezwać (trudno się odzywać z buzią zapchaną śniadaniem. Albo następującym tuż po nim drugim śniadaniem w postaci ciastek...), klikaliśmy do siebie na fejsbukowym gadaczu...
Koło południa stwierdzaliśmy, że kot chodzi głodny i trzeba jechać do sklepu po mięso, więc narzucaliśmy na grzbiety coś bardziej wyjściowego niż szlafrok i wlekliśmy się do miasta powiatowego, gdzie wydawaliśmy ćwierć wypłaty na produkty, których potem zapominaliśmy zjeść...
Po szybkim obiedzie, najprędzej jak to tylko możliwe, wracaliśmy przed nasze laptopy. Od czasu do czasu podjadaliśmy po czekoladce i nagle okazywało się, że jest noc, więc kąpiel i do łóżka. Do łóżka z książką, jednak w końcu trzeba zgasić światło, więc łapaliśmy w dłonie smartfony i sprawdzaliśmy, co tam na fejsbuczku, co na forum, o czym pisze gazeta.pl.
Gaduchna odebrała nam ten schemat. Dzięki Ci, o Córeczko maleńka! Dzięki Ci, bo zamiast tego podarowałaś nam czas spędzany wspólnie, nie marnowany na pierdoły. Dzięki Tobie nie przesypiamy już całych dni, nie komunikujemy się wyłącznie za pomocą internetu, nie marnujemy życia. Mówi się, że to dziecko potrzebuje rutyny, ale w naszej rodzinie to nie my Tobie, lecz Ty nam tę rutynę wprowadziłaś i bardzo nam to pomogło.
Dałaś nam coś jeszcze. Obserwujemy w otoczeniu sytuacje, że bezdzietne pary w długoletnich związkach w pewnym momencie się gubią. My mieliśmy szczęście, albowiem bezdzietną parą byliśmy prawie 12 lat, a miłości nigdy nie zabrakło, jednak mimo to dostrzegam, że Gaduchna dodatkowo świetnie scaliła nasz związek. Większość ludzi ma jednak potrzebę parcia do przodu zamiast ciągłego stania w miejscu i co kilka lat dobrze robi wywalenie wszystkiego do góry nogami. Póki byliśmy piękni i młodzi ;) łatwo udawało się powodować te wywrotki: najpierw ja wyjechałam na studia, potem w związku ze studiami pojawiały się różne zmiany w naszym życiu, potem ślub (na dwie raty). Co będzie następne, za kolejnych kilka lat? Jeszcze nie wiemy: może przeprowadzka, może kolejne studia (ale tym razem Gadziego Taty), może odbije nam i zafundujemy sobie młodszą siostrę dla Gadusi ;) Ha, a może wystarczy nam, że mała pójdzie do przedszkola, zacznie chorować i to będzie dla nas wystarczająca rewolucja? Fajnie mieć dziecko, bo gwarantuje regularne rewolucje. Fajnie mieć Gadusię, bo jest najlepsza.