Ciągle zrzędzę, jęczę i marudzę, a
przecież blog parentingowy powinien być słodkopierdzący! Na tę
okoliczność, w ten sylwestrowy poranek, który spędzam samotnie w pracy
(cała reszta ekipy ma dzisiaj nockę ;) ), postanowiłam napisać o tym, co
DAŁO mi macierzyństwo. Nie co odebrało, ale co dało. A dało coś bardzo
cennego: nie marnuję czasu.
Jeszcze dwa lata temu, zanim Gaduchna się wykluła, mój dzień wolny wyglądał tak:
ok. 9.30-10.00 zwlekaliśmy się z łóżka i
któreś z nas w wielkim poświęceniu szykowało śniadanie, podczas gdy
drugie dokonywało porannych ablucji. Następnie, gdy to szykujące
jedzenie się już myło, drugie z nas pałaszowało śniadanie przy włączonym
komputerze. Po chwili już obydwoje siedzieliśmy przy naszym stoliku,
który ustawiony był tak, abyśmy siedzieli naprzeciw siebie, a nasze
laptopy stykały się plecami. Śniadaliśmy i klikaliśmy. Częstokroć
zdarzało się, że zamiast się odezwać (trudno się odzywać z buzią
zapchaną śniadaniem. Albo następującym tuż po nim drugim śniadaniem w
postaci ciastek...), klikaliśmy do siebie na fejsbukowym gadaczu...
Koło południa stwierdzaliśmy, że kot
chodzi głodny i trzeba jechać do sklepu po mięso, więc narzucaliśmy na
grzbiety coś bardziej wyjściowego niż szlafrok i wlekliśmy się do miasta
powiatowego, gdzie wydawaliśmy ćwierć wypłaty na produkty, których
potem zapominaliśmy zjeść...
Po szybkim obiedzie, najprędzej jak to
tylko możliwe, wracaliśmy przed nasze laptopy. Od czasu do czasu
podjadaliśmy po czekoladce i nagle okazywało się, że jest noc, więc
kąpiel i do łóżka. Do łóżka z książką, jednak w końcu trzeba zgasić
światło, więc łapaliśmy w dłonie smartfony i sprawdzaliśmy, co tam na
fejsbuczku, co na forum, o czym pisze gazeta.pl.
Gaduchna odebrała nam ten schemat.
Dzięki Ci, o Córeczko maleńka! Dzięki Ci, bo zamiast tego podarowałaś
nam czas spędzany wspólnie, nie marnowany na pierdoły. Dzięki Tobie nie
przesypiamy już całych dni, nie komunikujemy się wyłącznie za pomocą
internetu, nie marnujemy życia. Mówi się, że to dziecko potrzebuje
rutyny, ale w naszej rodzinie to nie my Tobie, lecz Ty nam tę rutynę
wprowadziłaś i bardzo nam to pomogło.
Dałaś nam coś jeszcze. Obserwujemy w
otoczeniu sytuacje, że bezdzietne pary w długoletnich związkach w pewnym
momencie się gubią. My mieliśmy szczęście, albowiem bezdzietną parą
byliśmy prawie 12 lat, a miłości nigdy nie zabrakło, jednak mimo to
dostrzegam, że Gaduchna dodatkowo świetnie scaliła nasz związek.
Większość ludzi ma jednak potrzebę parcia do przodu zamiast ciągłego
stania w miejscu i co kilka lat dobrze robi wywalenie wszystkiego do
góry nogami. Póki byliśmy piękni i młodzi ;) łatwo udawało się powodować
te wywrotki: najpierw ja wyjechałam na studia, potem w związku ze
studiami pojawiały się różne zmiany w naszym życiu, potem ślub (na dwie
raty). Co będzie następne, za kolejnych kilka lat? Jeszcze nie wiemy:
może przeprowadzka, może kolejne studia (ale tym razem Gadziego Taty),
może odbije nam i zafundujemy sobie młodszą siostrę dla Gadusi ;) Ha, a
może wystarczy nam, że mała pójdzie do przedszkola, zacznie chorować i
to będzie dla nas wystarczająca rewolucja? Fajnie mieć dziecko, bo
gwarantuje regularne rewolucje. Fajnie mieć Gadusię, bo jest najlepsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz