Mama Gada idzie na łatwiznę

wtorek, 22 marca 2016

Przedszkole po znajomości

Podejmę temat kontrowersyjny, ale ważny, więc pisać o nim trzeba.
Pochodzę z maleńkiego miasteczka, w którym do tej pory pracujemy razem z Gadzim Tatą. Gadusia, która w ciągu dnia przebywa z moimi rodzicami, również z tym miasteczkiem jest związana. Mieszkamy jednak tuż za granicą naszej gminy, w niewielkiej wiosce, stanowiącej "noclegownię" Miasta Powiatowego (jak pisze o nim pewien znany pisarz). Gadusia meldunek ma w małym miasteczku, bo od początku liczymy na to, że do przedszkola i do szkoły pójdzie właśnie tam, a o ile w przypadku szkoły problemu nie będzie, tak jeśli chodzi o przedszkole, będziemy musieli kombinować i powoływać się na znajomości, a odpowiedni meldunek będzie konieczny. Znajomości, chociaż w wielu kręgach nie mamy, tak tutaj akurat są. I nie zawaham się ich użyć, dla dobra mojego dziecka. Choć nepotyzmem się niby brzydzę...
Bo w naszej wioseczce przedszkole też jest, ale tylko przyszkolne, czynne do 14. W wioseczce nie ma placu zabaw i nie ma koleżanek i kolegów, z którymi Gadusia zaprzyjaźnia się obecnie, spędzając czas na moim dawnym blokowisku. 
Żeby jeszcze lepiej zobrazować sytuację dodam, że w naszej gminie nie ma żadnego przedszkola prywatnego i raczej nic nie słychać o tym, żeby jakieś miało powstać, a z pewnością rozwiązałoby ono problem rodziców takich jak my.
We wrześniu tego roku Gadka będzie miała dopiero nieco ponad dwa lata, więc o przedszkolu jeszcze nie myślałam, ale myśleć zaczęłam po rozmowie z zaprzyjaźnioną dyrektorką naszej miejscowej placówki. Dowiedziałam się od niej, że dzięki "dobrej zmianie" w tym roku dla maluchów z 2013 roku dysponuje dwoma miejscami, a około 50 odejdzie z kwitkiem. W perspektywie na rok 2017, kiedy Gadunia powinna iść do przedszkola, jest dalszy brak około 15 miejsc dla dzieci z 2013, a o dostaniu się dzieciaków z 2014 nawet nie ma co marzyć. 
Buduje się jednak przy przedszkolu żłób. Żłobek ma zmieścić około 50 dzieci i prawo uczęszczania do niego będą miały dzieci do lat 4. Więc Gadusia, mam nadzieję, będzie jednym z nich.
Brzydzę się nepotyzmem (będę powtarzać), ale jako pracownik gminny mam "pierwszeństwo" do przedszkola. Nie byłabym pierwsza, która skorzystałaby z tego przywileju. Przeciwnie, byłabym jedyna, która tego nie zrobiła - dotąd praktykowane było przyjmowanie urzędniczych dzieci nawet w wieku dwóch lat. 
A jak sytuacja wygląda z punktu widzenia innych rodziców, którzy z tego przywileju nie mogą skorzystać? Moja przyjaciółka kilka lat temu miała w przedszkolu jedyną trzylatkę, bo jako samotna, pracująca matka, miała pierwszeństwo przyjęcia. Miejscowość mała, więc dotarły do nas komentarze, jak to dziewczyna udaje samotną matkę, aby mieć przedszkole. A nie udawała. Jej dziecko nosi jej nazwisko i swojego ojca i jego pieniędzy w życiu na oczy nie widziało. Jedyna korzyść z tej sytuacji to przedszkole...
Inna znajoma musiała półtoraroczną córkę wozić do odległego o 20 km prywatnego żłoba, bo nie miała co z dzieckiem zrobić, kiedy nagle zachorowała babcia dziecka.
Inna przyjaciółka straciła właśnie szansę na powrót do pracy, bo dzięki sześciolatkom w przedszkolu, do placówki nie dostanie się jej trzyletnia córka. Pewnie, mogłaby dać dziecko do opiekunki, ale to nie takie proste - u nas nawet nieźle wykształcona kobieta nie zarobi na starcie na rękę więcej niż półtora tysiąca, a dziewczyna ma na stanie dwoje dzieci i męża fruuuu daleko. 
I takim jak my nie potrzeba 500+ tylko żłobków i przedszkoli.

wtorek, 8 marca 2016

Samodzielność (prawie) dwulatka

Jestem matką-panikarą, więc chcę czy nie - porównuję moje dziecko z rówieśnikami. I czasem moje dziecko wypada w tych rankingach dobrze, a czasem tak sobie... Czyli na przykład: mam ogromnie sprawne fizycznie dziecko, ale jest to dziecko, które mówi w swoim języku.
Ciocia Gadusi pracuje z babką, której synek jest kilka dni starszy od Gadusi. I ta babka często opowiada o swoich metodach wychowawczych i chwali się, jakie znakomite skutki to przynosi. Chłopczyk jest drugim dzieckiem tej kobiety i bodajże czwartym jej partnera, więc doświadczenie mają i jeśli mieli się na jakiś błędach nauczyć, to już się to stało. Przynajmniej w teorii.
Otóż babka chwali się, że każdy weekend spędzają z partnerem we dwójkę. Starsza dziewczynka jeździ do ojca, młodszy malec jest w każdy piątek odstawiany do babci do innego miasta. Ponieważ rodzice dużo pracują, to bywa, że dziewczynka w tygodniu nocuje u koleżanek, a młodszy u opiekunki ze żłobka (!). Matka dzieci cieszy się, że malec jest bardzo samodzielny, bo dzięki takiemu "nie cackaniu się" potrafi sam sobie wziąć jedzenie i zająć się sam sobą - siedzieć w swoim pokoju i oglądać bajki.
A jak to wygląda z naszego punktu widzenia? Panna Gadomiła jest wypieszczona, wytulona i wykochana. Śpi z nami i to my sobie wciąż nie wyobrażamy, że mogłoby się to już zakończyć. Asystujemy jej niemal na każdym kroku, bo nasza "hajnidka" tej asysty wymaga, aczkolwiek im jest starsza, tym częściej i dłużej potrafi się sama bawić. Staramy się naprawić nasz błąd i nie sadzać jej przed bajkami, zamiast tego godzinami czytamy książeczki, lepimy z ciastoliny i pilnujemy podczas szalonych akrobacji. Kiedy Gadusia jest głodna, prowadzi nas do kuchni i pokazuje, żeby podsadzić ją do drzwi lodówki. Drzwi sama otwiera, sama też wyjmuje to, na co ma ochotę. Jeśli trafi się, że jest to np. jogurt naturalny, to odstawiona na podłogę, sama ze swojej szafeczki wyjmuje miseczkę, z szuflady łyżeczkę, a z innej szafki płatki owsiane, które bardzo lubi jeść z jogurtem. Sama przekłada jogurt do miski, sama dosypuje do niego owsianki, sama miesza swoją miksturę. Czyli Gadunia potrafi zadbać o swoje wyżywienie zapewne nie gorzej, jak jej super samodzielny rówieśnik, którego do snu tuli opiekunka żłobkowa. 
Gadunia każdego dnia rano wybiera sobie strój. Kiedy pada hasło do wymarszu z domu, młoda przynosi sobie buty, kurtkę i czapkę. Czasem konieczne jest wprowadzenie moich modyfikacji, często nie po myśli dziecka, bo młoda upatrzy sobie przy 10 stopniach np. buty na siarczyste mrozy i letnią kurtkę. Dziewczynka stara się samodzielnie ubierać - z butami idzie już bardzo dobrze, z innymi częściami garderoby nieco gorzej. Świetnie natomiast idzie rozbieranie się - bywa, że w nocy młoda ściąga piżamkę. Szkoda, że po to, aby móc się drapać...
Gadunia nie lubi, kiedy smarujemy jej buzię kremem, uwielbia natomiast robić to samodzielne. Złości się, kiedy zabieram się do mycia jej ząbków (już ma ich prawie pięć!), bo ona MUSI robić to samodzielnie. Pociesznie wygląda, kiedy podczas wieczornych ablucji młoda staje pod strumieniem wody i myje sobie najpierw buzię, rączki i brzuszek, jak pod ten strumień podstawia najpierw jedną, potem drugą nóżkę, jak podstawia pupę, aby ją porządnie umyć. 
Wózek już od dłuższego czasu mógłby dla nas nie istnieć (szczęśliwie mamy w niedalekiej perspektywie odbiorcę, więc nie będzie konieczności wynoszenia tej kobyły na strych), albowiem Gadomiła (w tym miejscu musiałam się poprawić, bo z rozpędu wpisałam jej prawdziwe imię ;) ) na spacery uczęszcza pieszo. 
Ostatnio pisałam, że Gaduśka obrała już sobie obowiązek domowy - karmienie kotów. Wywiązuje się z niego znakomicie. Koty nam utyły tej wiosny.

środa, 2 marca 2016

Mała panna i kociaste

Niemal rok temu pisałam o relacjach między Gadusią a moimi kocicami - Melanią i Florentyną. Dziewczynka nie jest już niemowlinką, tylko wszędobylskim małym człowieczkiem, więc relacje w pewnym stopniu uległy zmianie.
Kocice w dalszym ciągu najbardziej kochają śpiące dziecko, jednak nie uciekają na widok dziecka aktywnego. Obydwie kocice koniecznie chcą spać tam, gdzie młoda i bardzo im się nie podoba, kiedy są z łóżka przeganiane. Gadusia kotki kocha. Usiłuje nosić je na rękach (to kocic nie zachwyca i wznoszą się wówczas na wysokości - Mela wskakuje na szafę, a Flora na poręcz schodów). Od kilku tygodni Gadunia obrała sobie obowiązek domowy - stała się karmicielką futer z ogonami. Wie, gdzie przechowywane są pojemniki z kocią karmą i pilnuje, żeby dokładkę koty dostawały za każdym razem, kiedy i ona coś je. Złości się, kiedy widzi, że miska jest jeszcze nie opróżniona; chodzi wówczas po domu i nawołuje "kiti, am mniam mniam! kiti!". Gadusia również uparcie częstuje butelką (dla lalki) naszą Florcię. W butelce zwykle znajduje się ciastolina, ale kot coś niechętny takim frykasom. Dziwne. 
Razem z Florentyną Gadusia współdzieli tipi. Kot, który konsekwentnie jest wypraszany z łóżka dzieciowinki, lubi spać na poduszkach poukładanych na podłodze namiotu, chociaż dziecko uparcie proponuje Flosi inną lokalizację - drewniany wózek dla lalki Eulalki. Eulalka zostaje zamaszyście wyrzucona, materacyk w łóżeczku ułożony i dziecko nawołuje "kiti, aaa tam!"
Gadunia wie, gdzie trzymane są lekarstwa dla Melanii, toteż codziennie rano pokazuje babci, że trzeba je podać kotkowi. Jest bardzo niezadowolona, że nie pozwalamy jej aplikować leków samodzielnie i ogromnie jej się podoba, kiedy kocica zjada tabletkę wprost z mojej dłoni.
Gadomiła jest również wielką przyjaciółką kotów z sąsiedztwa. Tak się składa, że w najbliższym sąsiedztwie mieszka ciocia mojego męża, właścicielka wilczura i dwóch kocic. Wilczura, który jest przyjacielem mojej córki i prawie wszystkich kotów w okolicy (z jednym kotem się nie lubi). Kocic, które są tak spragnione czułości, że pozwalają się brać na ręce nawet małej, nieporadnej dziewczynce.

wtorek, 1 marca 2016

Bajki, czyli nasz kolejny błąd wychowawczy.

Każdy wie, że dzieci do dwóch lat nie powinny oglądać bajek. I każdy wie, że większość jednak ogląda...
Po raz pierwszy pozwoliliśmy Gaduni oglądać bajki jak miała ok. 16 miesięcy. Siedziała u nas na kolanach i razem oglądaliśmy "Maszę i niedźwiedzia" i ponieważ nas ta bajka ogromnie bawiła, pozwoliliśmy na to, żeby umilała nam weekendowe poranki, kiedy to dziecko było rześkie o 5 rano, a my marzyliśmy jeszcze o śnie. Szybko jednak się okazało, że ta Masza towarzyszy nam przez cały dzień. Gadusia upominała się o "lalę" w ciągu dnia, prosiła dziadka o bajkę wieczorem, pokazywała babci laptopa i się kłóciła. Kłóciła się coraz bardziej i intensywniej, więc z pokorą przyznaliśmy, że przegięliśmy i popełniliśmy rażący błąd wychowawczy, pozwalając na oglądanie bajek przez tak małe dziecko. Nastał całkowity szlaban na bajki i kiedy Gadunia prosiła o "lalę" odpowiadaliśmy, że "lala" śpi i tłumaczyliśmy, że w naszych komputerach są same nudne rzeczy. Dość szybko, bo po jakiś dwóch tygodniach całkowicie przestała się upominać.
Jednak w ubiegłym tygodniu byliśmy całą trójką chorzy i znów trzeba było jakoś zorganizować dziecku czas, szczególnie, że to ona jako pierwsza wróciła do formy, natomiast my nie nadawaliśmy się do spacerów czy całodziennego lepienia z ciastoliny. Znów były więc bajki, ale tym razem zdecydowanie ustaliliśmy, że nie hiperaktywna Masza, tylko słodkie pokraki Teletubisie (Peppy, szczęśliwie, moje dziecko nie lubi. Ufff!). Teletubisie sobie łaziły po ekranie, śpiewały piosenki, nam się przy nich dobrze usypiało. No właśnie, usypiało, a youtube podrzucał kolejne bajeczki i w ten sposób dotarliśmy do skocznych piosenek dla dzieci. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że Gadusia się znów od tych piosenek dla przedszkolaków uzależniła, ale nie chodziło jej o taniec, tylko o migające obrazki. 
Od wczoraj Gada wróciła na służbę do dziadków, którzy zostali uświadomieni o problemie. Znów przed młodą chowa się laptopa i staramy się wrócić do zwykłego, bezbajkowego rytmu. Oby udało się i tym razem.